Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.II.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

anna, przebierali? Zamiast maski używałem tej samej serwety. Co ci jest? — zawołał, nagle blednąc i zmienionym głosem.
Twarz wdowy, sztywna zwykle i jak zastygła, kamienna, zmienioną była do niepoznania, malowały się na niej: niedowierzanie, zdziwienie, litość wreszcie, litość szczera, bezbrzeżna. Anania zrozumiał, że jest przedmiotem tej litości.
Gmach marzeń jego, pragnień przypuszczeń, runął od razu.
Nonna? Zia Grathia! — zawołał rozdzierającym głosem, zrywając się z miejsca. — Wiecie coś o niej, mówcie! mówcie,
— Potem — odrzekła kobieta, opanowawszy szybko wzruszenie — potem, jedz teraz wieczerzę. Nie smakuje ci to wino?
Lecz Anania zbliżył się do niej i opuścił dłoń na jej ramię.
— Mówcie! — rzekł rozkazująco.
— Przenajświętsza! Chryste Panie! — jęknęła kobieta. — Co mu mam powiedzieć? Anania, chłopcze, synu, kończ wieczerzę, kończ... pomówimy potem.
Anania nie słyszał, nie widział.
— Zaraz, natychmiast — odpowiadał drżącym i zdławionym głosem — coś wiecie... wiecie wszystko. Gdzie jest? żywa czy umarła, gdzie się znajduje? Gdzie, gdzie? — powtarzał chodząc niespokojnie wzdłuż i wszerz po izbie. Rzucał się, zawadzał o sprzęty. — Gdzie? gdzie? — powtarzał.
— Uspokój się — chłodno już mówiła wdowa po bandycie — sądziłam, ze wiesz, że ci wiadomo... ależ żyje, tylko... tylko nie jest tą, która ci w Rzymie wmawiała, że jest twoją matką.
— Nic mi nie wmawiała — zawmłał porywczo — sam się domyślałem.
— Nie ona to zatem — dodał po chwili, cicho, jakgdyby zdziwiony, że Maria Obinu matką jego nie jest.