ryzontów... Na usta rwało i słodkim dźwiękiem w złoto-lazurowe powietrze biegło imię Małgosi.
Odtąd, w miejscach tych upodobał sobie marzyć o niej, a że samotne były zdawało mu się, że jest ich panem i drażniły go kroki rzadkich przechodniów. Nieraz pozostawał w piniowym lasku, do późnego wieczora, wpatrzony w mieniące się czarodziejskie morze. Zatopiony w wysokich irysach, witał księżyc, ukazujący się bez blasku jeszcze i żółty, lecz już pełny, pomiędzy pinii lekkiemi gałązkami. Pewnego wieczoru siedzącego tak na stoku wzgórza, śród traw, na mchu aksamitnym, dobiegły go z głębokiego w łąki zbiegającego parowu, dźwięki dzwoneczków, pasącej się tam trzody. Zdjęła go tęsknota, tęsknota głębsza i większa, niż kiedybądź.
Przed nim, po za parowem głębokim, ścieżka biegła w dal nieskończoną. Rdzawe gałązki pinii rysowały się czarno i wyraziście w powietrzu niesłychanej przezroczystości. Ścielące się na skale mchy miały miękkość i połysk aksamitu. Na niebie Wenus samotna wyprzedziła siostry-gwiazdy, by się napawać urokiem zmierzchu zapadającego szybko na opalowe wody, na skalne, bogato dzierzgane wybrzeża.
O czem tak się zadumała gwiazda szczytna? Czy o nieobecnym kochanku, o Adonisie bladym? Anania porównywał siebie do tej samotnej na nieboskłonach gwiazdy, samotnej na firmamencie, jak on samotny był na ziemi.
Wzrok Małgosi spoczywał też może w chwili tej na gwiazdce złotej? A zia Tatana? Co też porabia tam zia Tatana?
W kuchni ogień płonie na kominie, a staruszka, gotując wieczerzę, myśli zapewne o nim, o nieobecnem, ukochanem dziecku. Anania wspomina o niej rzadko, nigdy prawie. Wyrzucał sobie egoizm i niewdzięczność. Cóż na to poradzi? Gdyby
Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.I.djvu/147
Wygląd
Ta strona została przepisana.