Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.I.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I w Cagliari, w pierwszym roku studyów, nie zaprzyjaźnił się z nikim, żadnych nie nawiązał znajomości. Czas wolny od nauki, spędzał na długich, dalekich i samotnych, nad brzegiem morza przechadzkach, lud przesiadywał na balkonie, z którego widok był na morze szafirowe pod szafirowem niebem. W przezroczu pomiędzy dwoma lazurowemi otchłaniami, przesuwały się cicho, niby widma, żaglowce różne i parostatki ciemne.
Pewnego dnia, o zachodzie słońca, skierował kroki ku wzgórzom Monte Urpinu, a z tamtąd w pola, gdzie migdały kwitną już w styczniu. Przecudne odkrył tam rzeczy, lasek sosnowy, ścieżki, któremi nikt nie chodził, wysiane mchem miękkim, na które promienie słońca, przedzierając się przez pinii delikatne kiście rzucały krążki złote! Na lewo roztaczały się łąki zielone, krzaki różowo kwitnących migdałów, żywe płoty, rdzawe w zachodzącem słońcu; na prawo gaje pinii cieniste, skłony gór, kwitnącemi irysami zasiane.
Rozradowany, oczarowany Anania chodził tu i tam, nie wiedząc gdzie się zatrzymać, na co patrzeć. Wszystko tu było śliczne i ponętne. Zrywał irysy, myśląc o Małgosi; śród asfodeli (złotogłowia), siadywał na wzgórzu, zkąd miał potrójny widok: na miasto płonące w zachodu skośnych blaskach, na łąki sinawe i stawy zielonkawe, na morze kipiące, pod zachodu purpurą, wszystkiemi barwy roztopionego złota. Niebo płonęło; ziemia roniła przenikliwe wonie, obłoki lekkie, białawe, jak liście kamelii, to znów o ostrych profilach i barwach rozgrzanego w ogniu bronzu przeciągały po niebie, jak karawany przeciągają przez puszcze sąsiedniej Afryki.
Zachwyt Anania granic nie znał. Dłonią i chustką do nosa powiewał niby na powitanie jakimś istotom tajemniczym, potężnym, wszechobecnym.
Istoty morza i nieba, ziemi i odległych ho-