Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.II.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Po co mam tam jechać, — odparła szorstko, łzy połykając i udając, że nie rozumie, o co mu idzie.
— A... do sądu.
Ofuknęła go niecierpliwie, wyszła do kuchni i tam się rozpłakała.
— Wyekspensowałam wszystką oliwę — mówiła do wychodzącego Izydora — przynieślibyście więcej. Czy nie widzieliście się z proboszczem?
— Zobaczę się dziś wieczorem.
— Możeby się Jakób wyspowiadał... czas ucieka, nie lepiej mu. Całą noc dziś nie spał.
Połknęła nabiegające do oczu łzy.
— Zdawał mi się taką biedną, zranioną, zdruzgotaną ptaszyną...
— Czy odwiedzali go Dejasowie?
— Odwiedzali, matka z synem, potem Bronta sam przychodził. Odwiedzają, wszyscy nas odwiedzają, lecz cóż z tego?... Nie dadzą życia, nie odwrócą śmierci.
— Są pomiędzy nimi źle i dobrze usposobieni dla niego — mówił rybak, biorąc słoik od oliwy nalanej na skorpiony, tarantulę, stonogę, pająka i jadowite grzyby.
— Jak dla wszystkich! — odparła kobieta. — Są tacy i owacy.
Wkrótce potem nadszedł lekarz, w ciasnym