Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.II.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kobiety, stojąc dokoła, zawiodły znów pienia i pląsy. Odblask czerwony ognia podnosił blask gorsecików żółtych i rękawów białych, a Anna Rosa we wdowich swych szatach podobną była do czarnego motyla o okrągłej, błyszczącej i mieniącej się rumieńcem główce. Ślepiec, wyczuwszy ogień, zbliżył się do komina, nie przestając pobrzękiwać na drewnianym swym instrumencie i zbliżył się tak blizko, że go aż Izydor ostrzegł:
— Ostrożnie, bo się spalisz!
Zanim skończył, chłopak odskoczył, podnosząc z jękiem opuszczoną nogę. Na chwilę przestał grać, lecz kobiety nie przerwały chorału. Zdawało się, że nieruchome teraz dokoła piecowiska zawodzą egzekwie.
— Wyłazi — zauważyła zia Anna Rosa.
Istotnie, z pieca wyłaził Jakób i w tejże samej chwili w drzwiach izby zjawiła się postać w sutannie. Ksiądz Eliasz, uprzedzony o tem, co się działo, pośpieszał do wdowy, chcąc przynajmniej przeszkodzić rytualnemu przypiekaniu pacyenta. Przychodził za późno. Jakób wyszedł z ostatniej próby kuracyjnej czerwony, jak rak. Oczy mu na wierzch wyłaziły. Na jego widok jedna z kobiet krzyknęła, inne zamilkły, drugie śpiewały dalej.
— Ależ milczcie opętane! — rozkazał odedrzwi kapłan. — Wstydu nie macie!
Zmilkły.
— Precz ztąd! — ciągnął, roztwierając drzwi na dwór.