Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.II.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wyrostków i dzieci w kaftanach ciepłych, chustach barwnych, czepeczkach włóczkowych, ze strzępiastemi kutasami, w obuwiu za dużem na drobne stopki i widocznie należącem do rodziców lub rodzeństwa starszego. Nadeszło też kobiet kilka, ciekawie wietrzących pary i dymy, wydzielające się z domu Dejasów.
Wkrótce zjawił się orszak chrzestny. Otwierali go dwaj malcy ze świecami płonącemi, przybranemi czerwonemi kokardami. Tuz za niemi postępowała kobieta, niosąca nowonarodzone, otulone w puszyste chusty i pokryte kapą adamaszkową, tej samej zielonkawej barwy, co chorągwie od świętego Konstantego. Z kolei szedł ojciec chrzestny w długim swym, szerokim płaszczu, w białym cache-nez, z którego wyłaniała się jego twarz różowa, starannie wygolona, niezmiennie uśmiechnięta, w wiekuistem zadowoleniu z drugich, czy z samego siebie. Obok ojca chrzestnego matka chrzestna, jedna z zamężnych córek ciotki Marciny, słuszna, o nieskończenie długiej twarzy, i szczupła, jak ostrze noża i która musiała się schylać, mówiąc do swego kuma. Przy kumie postępował Bronta, wzruszony, uszczęśliwiony. Za nim krewni i przyjaciele szli w marszu tryumfalnym, a za wszystkimi, z tacą w ręce, pociągając posiniałym od chłodu nosem, służąca kumy. Adwokat z Nuoro rozdzielał uśmiechy i ukłony:
Da bravi, bravi! Myszy wy polne! — żartował z uliczników.