Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.II.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ma komu dopilnować gospodarskiego dobra. Wszyscyście tacy teraz! darmozjady, zuchwalce, złodzieje wisielce.
Jakób wyprostował się, pobladł, zesztywniał Giovanna przelękła się. Zdawało się, że parobek rzuci się na starą, zadusi. Młoda kobieta zasłoniła ją instynktownie, lecz Jakób nie otworzywszy ust, odwrócił się i usiadł. Giovanna pozostała jednak przerażona obok świekry.
— Piękna mi konduita — zawołała, ujmując męża za ramię — spiliście się jak nieboskie stworzenia.
— Chyba, że żółcią — odmruknął spluwając Jakób.
— Żółcią, właśnie żółcią — pochwycił wybuchając znów Bronta! — Dość mam tych matek, tych żon, tego wszystkiego. Dość i tyle. Pójdę ztąd, ucieknę, gdzie mnie oczy poniosą. Aha! wiem już. Pójdę i zamieszkam tam w jego „pałacu”... przecieżeśmy nie na darmo krewni... Jakóbie, zamieszkamy razem.
— Ah! ty nicponiu! — wrzasnął Jakób — liczysz na spadek po mnie! Pokażę ci, pokażę...
Ale zmiarkował się i roześmiał wesoło. Bronta wtórował mu w najlepsze, a śmiechy pijaków rozbiegały się po pustym placu i wiatrem porwane, w puste leciały pola.
I znów Giovannę zdjął lęk wielki, lęk przed zbliżającą się nocą, samotnością, okrążającą plac