Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.II.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A niech choć raz wreszcie opuści, wygna! Tem lepiej. Jeśli pracować, to już na siebie, na was, ale nie na tę tam jędzę. O! wraca — dodała głos nagle zniżając na widok zarysowującej się na wieczornem tle, ciemnej kobiecej postaci — wraca i zobaczycie, zaraz napadnie na mnie, czemu domu nie pilnuję. Boi się złodziei, bo ma pieniądze, tyle, że sama zliczyć nie potrafi, chyba, że z dziesięć tysięcy lirów... tak, z tysiąc skudów...
— E! duszko! dwa tysiące.
— Niech i tak będzie! dwa tysiące, uciułane grosz do grosza, leżą tam, w schowaniu i pomyśleć, że nie mam kropli chłodzącego napoju, by ugasić palące mnie pragnienie.
— Cierpliwości! wszystko to z czasem będzie twoje... niech no oczy zamknie i aniołowie pańscy uniosą ją do raju...
— Co mi po tem — machnęła ręką młoda kobieta — pisarz w gminie upewnia mnie wprawdzie, że jestem prawą żoną Bronta Dejas’a, lecz mi się ciągle zdaje, jak gdybym żyła z nim w grzechu i bezprawiu. Przypomnijcie sobie ślubowiny owe. Cicho, ukradkiem, w kancelaryi, bez żywej duszy, cukierka, kieliszka wina. Jakób Dejas śmiał się i mruczał: „wyjdzie ci to na dobre” — ot i wyszło.
— Słuchaj! — mówiła, głos zniżając matka — zawsześ głupia. Głupią byłaś, głupią jesteś. Czego rozpaczasz! co myślisz? Niby to lepiej jakiej bądź synowej, co posagu nie wniosła? Każda znosi to, co