Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.II.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niej i po chwili milczenia młoda kobieta mówiła cicho, jak do samej siebie:
— Lepiej było wówczas... gdy go osądzili. Śnił mi się dziś w nocy, śniłam, że wrócił... i rzecz dziwna, nie bałam się, choć mnie Jakób Dejas straszył, powtarzając, że mnie pewnie zabije, gdy wróci.. Dawniej nie wierzyłam, że wróci... teraz wierzę... O! nie patrzcie tak na mnie, matko! nie gniewajcie się. Nic to nie pomoże... Co prawda, co wam z tego niby losu? nie śmiecie zajść tam, głową wskazała sąsiedni dom biały, bo się na was boczy świekra. Nic dla was zrobić nie mogę, niczego udzielić... Wszystko pod kluczem, a mnie obrócono w wyrobnicę...
— Ależ niczego nie wymagam, duszko — uspakajała ją matka — nie potrzebuję niczego. Nie myśl o mnie wcale. Martwi mnie tylko dług zaciągnięty na twą wyprawę u Anny Róży Dejas. Nie wiem kiedy wypłacę. Dobra kobieta czeka łaskawie...
Giovanna powstała, załamała ręce, głos podniosła:
— Właśnie, to właśnie zamierzam powiedzieć dziś wieczorem nieboskiemu temu stworzeniu. Opłać przynajmniej, powiem mu, łachmany, co mam na karku! Płać, płać, lub niech cię porwą...
— Ciszej! — upominała ją matka — nie podnoś głosu, nie gniewaj się i pamiętaj że... opuścić cię może.