Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.II.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ża, tego ani zrozumieć, ani wybaczyć nie mogli. Rzecz to straszna, niesłychana, zdrożna! Bóg mógł za to zesłać klęski i kary na wieś całą, na okolicę i ludzie mówili ni mniej, ni więcej, jak o ukamienowaniu zdrożników, co najmniej o obiciu narzeczonych tak, aby to sobie dobrze zapamiętali. Słysząc o tem Bronta wpadł we wściekłość, a stara Bachisia wołała: „zostawcie to mnie, rozprawię się z łajdakami,” przyczem ciotka Marcina podnosiła głowę jak klacz rasowa, czująca w powietrzu zapach prochu. I ta gotową była walczyć i zwyciężać, choć czuła, jak się z dnia na dzień starzeje i coraz pilniej jej było zdobyć synowę, to jest służkę, niewolnicę, którąby do domowej pracy zaprządz mogła bezwzględnie i bezlitośnie, a zwłaszcza już bezpłatnie. Giovanna odpowiadała wybornie wszystkim tym warunkom. Jeśli ta, a nie inna synowa jej dogadzała, co komu było do tego?
Wieczorem tego dnia, w którym ogłoszono zapowiedzi, Izydor Pane pracował siedząc na progu ubogiej swej chatki. Z wnętrza buchał ogień. Izydor mógł sobie na to pozwolić, gdyż sam sobie zwykł był przynosić drzewa z gór, lasów, z nad rzeki. Zimą zwykł był też kręcić powrozy z włosia końskiego, gdyż zręczny był do każdej roboty, czy to nad wodą, czy w lesie, czy w kuchni. Umiał nawet naprawiać obuwie, a jednak nie mógł obronić się biedzie i nieraz brakło mu łyżki ciepłej strawy.
Nagle, na tle zapadającego wieczoru zjawiła