Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.II.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pomimo, że była rozgniewana, pani domu podała uprzejmie ser ciotce Bachisii.
— Duszko moja — mówiła słodkim bardzo głosem, biorąc ser — dobra jesteś, poczciwa, święta kobieta. Ależ pomyśl! łatwo to być świętą, mając taki dom, kościół niby, dostatek, czego dusza zapragnie, męża, co choć stary, lecz jary — nie gniewajcie się, wuju — i koronę z gwiazd... dzieci. Ah! duszko moja! nie wiesz, co niedostatek, bieda, starość żebracza... zrozumiej, żebracza starość.
— Brawo! — zawołał prawnik — podajcie mi czystego noża — zwrócił się do służącej.
— Wszystko to nic nie znaczy — twierdziła matka — wszystko w ręku i z ręki Boga. Wyrzekasz na Opatrzność, gdyż straciłaś wiarę. Zkąd ci wiadomo, czy cię czekają dostatki, czy ubóstwo. Niechno wróci Konstanty Ledda...
— Niech go dyabli porwą — zaklęła Bachisia.
— Bóg wie, czy wróci — zaśmiał się prawnik, biorąc podany sobie przez służącą nóż i krając kawał sera.
Wiedziano, że Konstanty chory. Mówiono, że ma suchoty.
Giovanna, udając wzruszoną, skryła twarz w dłoniach. Po chwili odezwała się:
— Zresztą, ślub cywilny...
— Aha! — zawołał prawnik — trzeba poprzestać na cywilnym, bo księża nie udzielą kościelnego. Nie rozumieją rzeczy, rozumieć nie chcą, jak i wy, mat-