Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.II.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
IX.

Wieczór lipcowy zapadał cichy, wonny. Konstanty siedział na kamiennej ławce przy progu chaty rybaka. Liczył coś na palcach, zamyślony.
Tak. Sześćdziesiąt cztery dni upłynęło od jego powrotu. Wczorajże to było, czy przed wiekami? Odzienie, co się tak nie podobało Izydorowi, znoszone było, twarz więźnia ogorzała, a w sercu jego z dnia na dzień, z chwilą każdą tkwiło ostrze tego samego, co wówczas bólu, żalu, gniewu, namiętności. Wszystko to wzbierało mu w duszy jak potok, gotowy przerwać zapory.
Z więzienia uniósł nietylko zły zwyczaj skrywania myśli i uczuć, uniósł coś gorszego: nieufność względem wszystkich i wszystkiego. Przetrawiał ból swój sam w sobie i to go napełniało goryczą. Dokoła siebie czuł pustkę lodowatą, nakształt morza bezbrzeżnego, gdy otoczy rozbitka. W morzu tem pławił się od dwóch miesięcy. Sił mu zabrakło, czuł się wyczerpany. Życie jego było bez celu, jak