Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.II.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szał się z miejsca. — Albo! pozostanę tu, tu tak dobrze, zasnę... spać mi się chce... Ale nie! trzeba iść... Izydor czeka... Spyta, kogo tam poznałem... Ha! widziałem morze, pływałem po morzu i poznałem sierżanta Burrai, co mi przyobiecał wyjednać miejsce nadwornego szewca... Ecco! wstanę, pójdę...
Nie ruszał się jednak z miejsca. Obrazy przesuwały mu się w myśli zmąconej... dziwaczne obrazy: Król Pikowy na ośle galopował po mlecznej na niebie drodze... O! o! wola go, krzyczy...
Konstanty roztworzył oczy.
— Przeklęta kukułka — zamruczał, a przymykając znów oczy, marmotał:
— Idę... a słyszę... idę...
Zasnął na dobre.
Gdy się przebudził, księżyc wszedł wysoko i z wysoka spoglądał na góry, przepływając świetlaną kulą po roziskrzonem od gwiazd niebie. Rosa rzęsista operliła ziemię, na którą tu i owdzie padały olbrzymie, czarne cienie gór, garbiąc się i wykręcając dziwacznie, gdy znów w miejscach oblanych srebrnem światłem każda linia, kształt każdy, krzak, kwiat rysował się wyraźnie w srebrno lazarowej przezroczy. Kukułka kukała coraz dłużej, coraz donośniej.
Konstanty wstrząsnął się, powstał cały wilgotny od rosy, przeciągnął ramiona, a ziewanie jego rozległo się w ciszy i pustkowiu.
Powiódł okiem po niebie, chcąc się dowiedzieć, która być może godzina? Dyana nie wychyliła się