Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.II.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
VII.

Maj nadszedł. Dolinę Isalli, ponurą, zwykle, porosły wysokie trawy, krzaki okwitły obficie, na polu kłosy falowały pod tchnieniem wiatru, przyroda złoto-zielona uśmiechała się do młodej wiosny, rozgrzana słońcem, wonią, kwiecia upojona, odziana barwnie i strojnie.
W krzakach coś grało, śpiewało, szczebiot ptactwa wypełniał wiejską, ciszę. W dolinie duszno niemal było od woni narcyzów i dzikich hyacentów, a narcyzy, hyacenty, kwitnące trawy, okwiecone krzaki, nurzały się w powodzi roztopionego rzekłbyś złota, owiane przytem od mgły stokroć lżejszemi i lotniejszemi lazurowemi oparami, rozproszonemi po dolinie całej, w przestrzeni, powietrzu, precz pod szafiry nieba.
Powiew wiatru biegł po kobiercach z fijołków, wonnego kwiecia roztworzył kielichy. Niektóre łąki zasiane renonkułami i białemi anemony, zdawały się kawałami gwiaździstego, na ziemię spadłego