Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jakie to dyabły niosą przeklęty ten okręt, że tańczy jak baletnik.
Niektórzy mieli siłę śmiać się z facecyi.
A burza szalała. Chwilami zdawało się Konstantemu, że się wszystko kończy, a do instynktownego lęku śmierci mieszało się bezdenne znużenie życiem i bólem.
— Gdybyś sam zdychał, jak ja tu zdycham, psie wściekły, coś mnie zgubił — mruczał — a z ust płynęły ci wody tak gorzkie jak te, co mnie bryzgają w wargi i zalewają duszę całą.
Nadedniem burza ucichła, lecz Konstanty czuł się wyczerpanym. Łamało go po wszystkich kościach, trząsł się z zimna, gorączki i strachu.
Gdybyż się okręt na chwilę, na krótką zatrzymał! Jedna chwila wypoczynku zdawała się Konstantemu niebem. Powstałby, wyprostował się ale to ciągłe wahanie się z boku na bok, te fale wściekłe napełniały go wstrętem i strachem, a okręt płynął i płynął. Mijały godziny — dzień minął! Noc nastała, a teraz ustawiczny lament towarzysza drażnił Konstantego. Takby chciał zasnąć! Zdrzemnął się wreszcie znużony, i znów mu się śnił dom własny, tak jak nocy poprzedniej, tylko tym razem Giovanna leżała w kolebce synka, a tak się poruszała spokojnie... Gdy się Konstanty zbudził, okręt ruszał się zaledwie, a w ciszy przedświtu posłyszał jak ktoś mówił:
— Oto Procida.
Drżał z zimna i pytał siebie, czy go tu wylą-