Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rozmówili się i stanęła umowa, poczem obaj wyszli razem zakropić w karczmie umowę. Bronta nie był skąpym, lecz w domu, przez wzgląd na matkę, nie częstował nikogo. W karczmie zato hojnym bywał. Wieczora tego poił Jakóba od serca i sam pił tyle, że obaj się podochocili:
Wyszli razem na dwór. Ciemno już było, od pól pachniała łąka i łan zbożny. Zgadało się coś o Konstantym i Bronta przyznał się cynicznie że się cieszy raczej zapadłym nań wyrokiem.
— Pal cię — mruknął Jakób — nie masz, człowieku, serca.
— Tem lepiej! obejdę się bez serca.
— Ponieważ Giovanna odmówiła ci, cieszysz się śmiercią podobnego tobie człowieka, lub czemś od śmierci gorszeni.
— Konstanty żyje, a nie uważam go bynajmniej za podobnego sobie. Co do Giovanny Eranie ona mnie, lecz ja jej nie chciałem. Ho! ho! gdybym chciał. Lizałaby mi podeszwy butów.
— No! no! patrzno, byś nie ugrzązł nosem w błocie, mój ptaszku. Kłamiesz jak najęty.
— Ja? ja... kłamię... ja, najęty... sługa niby! Powtórz to raz jeszcze, a poczujesz pięść moją?
— Hm! — mówiłem ci już, że ugrzęzniesz nosem w błocie, pisklę ty moje nieopierzone! — odmruknął znów Jakób.
Ochrypłe ich glosy mąciły ciszę nocną, lecz