Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mała bieda. Gorzej, Jakóbie, że wymyślasz na kobietę, której masz jeść chleb.
— Jadam chleb własny, to jest ten, na który zapracuję — odparł dumnie Jakób; — ale nie o to idzie. Są to moje prywatne sprawy. Mamy tu ważniejsze. I cóż Giovanno Ery! miej odwagę kobieto! Przypomnij tylko sobie historyjkę, którą ci opowiadałem w drodze z Nuoro. Trzymaj się chociażby dla tego dyablęcia, co ci wisi u piersi. Konstanty nie zginie w więzieniu, ja ci to mówię... Daj mi to małpiątko, pohuśtam je.
Pochylił się nad dzieckiem, lecz widząc, że śpi, przyłożył palec do ust.
— Sza, ciotko Bachisio! — ciotkował i wujował wszystkich, nawet znacznie od siebie młodszych — poślij spać córkę. Ledwie się na nogach trzyma biedaczka, a zwracając się do obecnych, dodał:
— Lepiejbyśmy ztąd już poszli.
Wszyscy też wyszli niebawem. Wówczas Bachisia wyniosła za drzwi stołek, na którym siedział Izydor, i oczyściła go starannie. Wróciwszy do stancyi, wstrząsnęła za ramię drzemiącą Giovannę. Ta otworzyła szkliste oczy, i powstała z miejsca z dzieckiem na ręku.
— Idź, połóż się — zakomenderowała matka. Giovanna obejrzała się na drzwi.
— Ach! nie wróci on już, nie wróci — skarżyła się. — Zdawało mi się, że czekam jego powrotu