Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ciotka Bachisia oczekiwała przybycia bogatej sąsiadki, lecz ta nie nadchodziła; natomiast Jakób Dejąs, ten, co służył u zamordowanego, a miał wejść w służbę do Dejasów, przyszedł. Był to człek jowialny, około pięćdziesięcioletni, wyglądał nader pospolicie, nizki, chudy, bez brody i wąsów, jakoteż bez brwi i łysy, z dwoma małemi skośnemi oczami, o spojrzeniu chytrem i barwie mieniącej się pomiędzy żółtą i zieloną. Przez lat dwadzieścia służył Bazylemu Ledda, świadczył na korzyść Konstantego, opowiadając długo i szeroko przed sądem niecne postępowanie Bazylego z synowcem i o tem, jak skąpiec wyzyskiwał nawet swych służących, służące i w wigilię dnia, w którym został zamordowany, obił go samego, Jakóba Dejas’a.
— Malthina Dejas czeka cię — mówiła mu ciotka Bachisia.
— Niech jej czart kark skręci — odparł Jakób. — Idę do niej na służbę, lecz boję się, żeby nie wpaść z deszczu pod rynnę. Sknera! większa jeszcze może sknera od tamtego.
— Kto je czyj chleb, nie powinien na niego wymyślać — odezwał się głos donośny.
— A! wyście tu, wuju Izydorze! — zawołał wesoło Jakób. — Jakże ci się powodzi? Czy masz bardzo pokąsane łydki?
Izydor spuścił oczy na swe owiązane nogi, wchodził bowiem boso w stojące wody, a gdy mu pijawki opadły nogi, łowił je — i odrzekł łagodnie.