Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzając je skąpo prowizyami. Były tak ubogie, że i tem zadowalać się musiały.
— A! przychodzisz — rzekła, składając wrzeciono w zagłębieniu, za ławą, w bramie. Głos jej był cienki i nosowy, oczy okrągłe jasne, nos cienki i garbaty, a, usta dotąd zachowała świeże i purpurowe. — Cóż to, płaczesz, Mario Chicca? Widziałam te biedne kobiety, wracające do domu, lecz nie śmiałam je zagadnąć, gdyż i tak tej nocy śnił mi się Konstanty skazany do ciężkich robót.
— Słyszałam już, opowiedziałaś mi, ciotko Marcino. Ale nie... nie zasądzono go do ciężkich robót... ale na dwadzieścia siedem lat...
Ciotka Marcina zdawała się nie rada temu, nie dlatego, by żywiła szczególną do Konstantego niechęć, lecz, że wierzyła w sny swoje i wyglądać była zwykła ich spełnienia. Ujęła konia za uzdę.
— Jeśli będę mogła, to dziś jeszcze odwiedzę te biedne kobiety, ale nie wiem, czy mi się to uda, bo czekam na człowieka, co służył u nieboszczyka Bazylego Ledda, a którego chcę zgodzić na służbę do siebie. Jeździł, słyszę, jako świadek do Nuoro. Wnoszę, że już wrócił.
— Wnoszę, że wrócił — potwierdziła sąsiadka, a wróciwszy do ciotki Bachisi, jęła opowiadać długo i szeroko, jak to ciotka Marcina współczuje sąsiadkom, i jako śniła, że Konstanty osądzony został do ciężkich robót i jako to Jakób Dejas, ubogi krewny bogatych Dejas’ow, miał wejść do nich na służbę.