Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przebaczyła wszystko. Dla jej boleści jedna rzecz istniała, nie wina, lecz kara i nie mogła się zgodzić z tem, by ludzie, podobni jej, zwykli śmiertelni ludzie, mogli mieć prawo rozporządzać życiem podobnego sobie człowieka. Buntowała się przeciwko udzielonej im tajemniczej, zagadkowej władzy; władzę tę nienawidziła, przeklinała, jak się nienawidzi, przeklina, tajemnicze, zagadkowe zmory i nie ujęte cienie burzliwych nocy.
I pomału, pomału, przejechały dolinę, zaczęły wspinać się pod górę; słońce skłaniało się ku zachodowi, niebo przygasło, krajobraz tracił swój uprzedni smętek. Od szczytów wysokich długie i szerokie słały się cienie, rozciągając się jak płachty po przykrytych pyłem nizkich krzewach, na których przekwitały głogi; w powietrzu przebiegały świeże powiewy, nasycone wonią polnego kwiecia. Cienie i świeżość rozlewały dokoła błogość niesłychaną. Towarzysze podróży stali się weselsi i zbliżając się do kobiet, zaczęli opowiadać historye i anegdoty zasłyszane tu i owdzie, a opowieści te były tak żywe, anegdoty tak zabawne, że się aż Giovanna uśmiechała od czasu do czasu.
I pomału, pomału wieczór się zbliżał, a ze szczytu góry dojrzeć było można morze, podobne do mgły błękitnej, rozciągającej się u stóp złotawych horyzontów. Po za krzewistemi kępinami, tak silnemi że się oprzeć umiały zarówno wichrom zimowym, jak letnim spiekotom, rozciągały się wzgórza i pochyłości podobne do wysp, wyłaniających się z oceanu