Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

prawdy nie nasza wina, jeśli w to wierzyć nie możemy;” prokurator odchrząknął tylko, a po sali rozległ się płacz kobiecy.
Giovanna płakała. Matka wyciągała płaczącą i opierającą się z sali, a wszystkie oczy, nie wyłączając prokuratora, zwróciły się na obie kobiety.
Przysięgli opuścili ławy, wychodząc na narady.
Bachissia z pomocą dwóch sąsiadów wyciągała córkę z sali na plac przed trybunałem i zamiast uspakajać ją i pocieszać, łajała, nazywała waryatką. Chciała chyba, aby i ją wyprowadzono przez żandarmów.
— No! — kończyła — jeśli nie zmilkniesz, stulę ci gębę.
— Mamo! oh, mamo! — szlochała młoda kobieta — osądzą go, zgubią, przeklęci, przeklęci! co pocznę nieszczęsna, jak go obronię! osłonię!
— Jakże go możesz obronić — mówił jeden z sąsiadów co możesz zrobić, biedna kobieto! Miej cierpliwość. Zresztą, czekajmy jeszcze.
W tej chwili właśnie na placu zjawiły się trzy postacie czarne, z tych jedna śmiejąca się głośno 1 kulawa. Był to Paweł Porru, pomiędzy dwoma młodymi księżmi, swymi przyjaciółmi.
— Oto jestem — wołał zdala do kobiet wyrok już wydany, co?
— Na sumienie — mówił jeden z księży — wygląda zajmująco...