Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sam jak prawdziwy ptak drapieżny. Konstanty bynajmniej nie przeczy temu — i to ma być poszlaką? Innych dowodów nie ma. Konstanty jest pełen sprzeczności, mówi, że stryja nie zabił, a płacze, wyrzeka na wyrzuty sumienia, oskarża się o spełnienie śmiertelnego grzechu. Słyszał kto coś podobnego! Utrzymuje, że zasłużył na karę, którą Bóg mu zesłał, gdyż żył z żoną bez kościelnego błogosławieństwa...
— Powiedzcież mi, ciotko...
— Poczekaj! wszystko powiem z kolei, jak przystało. Wyobraź sobie, że się pobrali w więzieniu, co za okropność! Znów beczysz, Giovanna! — zwróciła się do córki — jeżeli mi natychmiast nie przestaniesz, rzucę ci w twarz ten talerz. Ach! głupia! Wszyscy mówili, odradzali, nie bierz kościelnego ślubu. Jeżeli mąż twój okaże się winnym i skarżą go, będziesz wolna, wyjdziesz za drugiego...
— Ach, nikczemni! — zawołała z ogniem w oku młoda kobieta, lecz ją spiorunowało spojrzenie matki, zamilkła.
— Może to moje były słowa? — spytała rozgniewaną stara. — Nie moje. Mówili to inni, wszyscy, a mówili, gdyż ci życzyli dobrze.
— Dobrze, piękne mi dobrze! — szlochała Giovanna, kryjąc twarz w dłoniach. — Szczęście moje skończone, skończone, skończone!
— Czy masz dzieci? — spytał płaczącą Paweł.
— Mam jedno. Gdyby nie dziecko, niestety! gdyby nie dziecko, wyrok na Konstantego... — Nie skończyła, porwała się jak szalona za głowę.