Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sknery, a ten mu nie płacił grosza. Wówczas chłopiec przyszedł do mnie i mówi: Ubogi jestem, nie mogę kupić klejnotów dla narzeczonej, ani też sprawić wesela jak przystoi, biorąc ślub w kościele. I wyście nie bogate. Otóż, widzicie matko, nie możemy temu zaradzić inaczej, jak poprzestając tymczasem na ślubie cywilnym. Potem, da Bóg pracując wspólnie, zbierzemy, coś na gody weselne i pójdziemy do kościoła. — Nie my pierwsi, nie ostatni. Zrobiliśmy jak prosił i żyliśmy wszyscy w zgodzie. Stary sknera o mało nie pękł ze złości. Godzien przychodził wrzeszczeć na naszej ulicy, wyzywając i drażniąc Konstantego. A my nic, pracujemy. Aż po winobraniu, zeszłego roku, właśnie gdyśmy się gotowali do godów weselnych i piekli pierogi, znaleziono Bazyla Ledda zabitego we własnym domu. Z wieczora, w wigilię widziano wchodzącego tam Konstantego. Właśnie poszedł pogodzić się ze starym i zaprosić na ślub kościelny i weselne gody. Ah, nieszczęsny! wyobraź sobie, nie chciał uciekać jak mu doradzałam...
— Gdyż nie poczuwał się do winy, niewinny był — wtrąciła, zaczynając znów płakać córka.
— Znów się rozbeczała — ofuknęła stara. — Jeśli nie przestaniesz, głupia, nie będę dalej opowiadać. Otóż, Konstantego zaaresztowano, a teraz właśnie go sądzą i prokurator dopomina się o ciężkie roboty. Pies wściekły ten prokurator wraz ze wszystkimi tam tymi sędziami. Mówi, że widziano Konstantego gdy wchodził do stryja, który mieszkał