Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dła mu jak opada gotowym do płaczu dzieciom. Widząc to, Konstanty pomyślał, że człowiek ten cierpieć musi srodze. Ba, obojętny był teraz na cierpienia cudze, jak i na własne; popadł tylko w głębszy smutek, ciężką apatyę.
Wyszedłszy na spacer, zbliżył się do Króla Pikowego, pociągnął go w kąt cienisty, pod rozpalony mur, lecz mu nic nie mówił o tem, co się w duszy jego działo Po co? Natomiast rozpowiadał o nowym towarzyszu niedoli.
— Jeśli chcesz, to i jemu pomogę porozumiewać się z tą tam jego... ale musimy być na baczności, mury mają uszy.
— Co poczniemy — mówił Konstanty zamyślony — co poczniemy, gdy nam ciebie zabraknie?...
— Chciałbyś może, żebym pozostał w tej norze na wieki, łotrze ty jakiś — zaśmiał się tamten.
— Uchowaj Boże. Owszem! życzę ci, byś jak najprędzej, chociażby jutro, wypuszczony był na wolność.
Król Pikowy westchnął.
— Ah! — zaczął — wrogowie moi coraz nowe zastawiają na mnie sidła i nie liczę już na ułaskawienie... no... bądź co bądź, zbliża się z dniem każdym koniec kary, a wówczas — ciągnął, wydymając usta — otrzymam posłuchanie u króla i opowiem mu wszystko, wszystko.
I opowiadał długo, jak to król nakaże rewi-