Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zmowie poufnej, na jaką, się zanosiło, była niepożądaną, pozostał więc za drzwiami, nastawiając tylko ciekawie ucha, niespokojny, jak pies wyrzucony na dwór.
Niczego jednak pochwycić nie mógł. Rozmowa zresztą trwała krótko i ciotka Bachisia nie chciała nawet usiąść, dowodziła, że upada ze zmęczenia, długo odnaleźć nie mogła zagrody i plantacyi oliwek Dejas’ow. Zresztą córka wyczekuje niecierpliwie jej powrotu, sądząc, że się wybrała w pole zbierać zioła, bo żywią się teraz przeważnie zieleniną, bieda je ciśnie niemiłosiernie, to też przyszła prosić Bronta o pożyczkę, tylko o pożyczkę, dzięki Bogu! Jeśli nie będą mogły zwrócić, opłacą się pracą, ona i Giovanna. Od kilku miesięcy zalegają im podatki za grunt i chatę. Adwokat grozi wystawieniem na sprzedaż.
— Oto do czegośmy doszły — kończyła żałośnie, składając żółte i pomarszczone dłonie — do czegośmy doszły!
Bronta czuł, jak mu serce w piersiach zamiera. Gdyby śmiał, uściskałby starą, wołając:
— Ależ dom mój może zostać domem waszym! — Nie śmiał.
Nie miał pieniędzy przy sobie, więc postanowił wrócić natychmiast do wioski, tembardziej, że chciał towarzyszyć starej. Wybiegł, rozkazując Jakóbowi siodłać prędzej konia.
— Co się tam stało? — pytał ciekawie sługa,