Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

za nią, a Bronta i przypadł do ziemi jęcząc: „ostatnia to nasza chyba chwila, Chryste! zmiłuj się nad nami!” Na honor, o małom go nie kopnął nogą.
— A ty... niby nic?
— Ani trochę, ptaszku mój. Widziałem spadającą gwiazdę i tyle tego.
— Tak... ale potem, nie zdjąłże cię strach?...
— A no... tak, do stu dyabłów! Ale... przyszedłem pomówić o moim gospodarzu. Jeśli ten przy zdrowych zmysłach, nie ma waryatów pod słońcem. Wyobraźcie sobie, chce, abyście namówili Griovannę Era, by się rozwiodła i wyszła za niego.
Izydor wypuścił z rąk robotę, zamgliły mu się jasne oczy, złożył ręce, wsparł na nich brodę i kiwał głową.
— Tyś to — rzekł pomału, ale głośno i wyraźnie — waryat, jeśliś z tem przyszedł do mnie. Rozumiem. Nie chcesz postradać miejsca! Ah, nikczemniku!
— No! no! — wołał tamten, udając rozgniewanego — łatwowierny jesteś, pijawki twoje wyprowadzić cię w pole potrafią.
— A dajże raz już pokój żartom i facecyom i powiedz, powiedz-no swemu gospodarzowi, by zaniechał bezbożnych zamiarów. Wszyscy już o tem wiedzą i wszyscy się gorszą.
— Aj, aj! ptaszku mój! nie tak prędko. Mówicie o końcu, a, myśmy jeszcze nie schwycili po-