Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ków orszaku, potykała się raz w raz i kładła rękę na ustach, by stłumić słaby okrzyk lub wybuch śmiechu, a drugą, ręką, chwytała się Marji Benu, ładnej, silnej dziewczyny, która także miała wielką ochotę gadać i śmiać się.
— Jeżeli ja się przewrócę, — mówiła panna młoda — jestem pewna, że i ty upadniesz.
— Tego tylko potrzeba! — odpowiedziała dziewczyna i widocznie miała dorzucić jakiś dowcipne słówko, bo potknąwszy się znowu, nie mogła się powstrzymać cd śmiechu.
— Co one wyprawiają? — zapytał Piotr.
— Nic — odpowiedziała Marja, nie odwracając się.
W tej chwili zaczęli wszyscy rozmawiać, śmiać się, iść już nie tak w porządku, to jest zaczęli przybliżać się do kobiet i w ten sposób doszli, nie spostrzegłszy się prawie, aż do kościoła.
Ceremonja trwała długo, bo chcąc zrobić ślub bardziej uroczystym, odprawiono mszę.
Klęcząc na zimnych i gołych stopniach ołtarza, oblubieńcy słuchali nabożeństwa w skupieniu i skrusze; niekiedy tylko Piotr podnosił z dumą głowę, zerkał prawem okiem na Marję i zapadał znów w swoje spokojne skupienie. Zdawało mu się, że bierze udział w zwykłem zdarzeniu, do którego doszedł bez przeszkód i przerw. Nie pamiętał nic a nic, chwilami tylko miarowy i równy głos księdza, odbity echem od lodowatych i ciemnych murów kościółka i tajemnicze gesty i dźwięki zdań łacińskich, przypominały mu coś odległego i wstrząsającego, coś smutnego i boleśnie po-