Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wyprzęgał je, gdy ciotka Luiza zamykała bramę, a Malafede wpadł do kuchni, obwąchując każdy kąt.
— Co nowego? — zapytał.
Marja uśmiechnęła się wesoło.
— Wszystko dobrze, dzięki Bogu. Zimno bardzo, ale to nie dla nas, biedaków. Zimno dokucza tylko bogaczom.
— Ale ty, Piotrze, czyś nie był chory? Jesteś żółty i chudy — zauważyła Luiza, przyglądając mu się.
— Co znowu, co znowu? Miałem trochę gorączki w ostatnich dniach, ale to nic, jak powiada Marja, — to nie dla nas, biedaków.
Drwił nieomal z goryczą, tknięty spokojną ironją Marji. Gorycz wezbrała w nim jeszcze więcej, gdy ona dodała:
— Gorączka, gorączka, gadanie! Może inna gorączka, wewnętrzna! Dwa miesiące oddalenia od ukochanej!....
Nie śmiał już spojrzeć na nią, tak go zabolał jej uśmiech. Prawdziwie, zobaczywszy ją, nie uczuł całej upragnionej w marzeniach radości, chciał tylko, by nie ruszyła się ze schodów. Jednakże weszła do kuchni, a on, pełen smutku, wstawił wóz na zwykłe miejsce, przywiązał woły i wsypał worek słomy do żłobu.
— A gospodarz? — zapytał, wchodząc do kuchni.
Usiadł przed kominem obok ciotki Luizy i zaczął jej powoli opowiadać o przebiegu swojej pracy.
Mikołaj wrócił niezadługo; był rozdrażniony, bo zimno dokuczało nodze, ale zobaczywszy Piotra, który wstał z szacunkiem na jego powitanie, rozradował się