Przejdź do zawartości

Strona:Grający las i inne nowele.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go woń znanej mu tak perfumy... I w tej chwili dopiero zrozumiał wszystko, jakieś tamy rozpękły mu w duszy, zalewając go potopem rozpaczy... te dwa, nic nie mówiące przedmioty, przypomniały mu dopiero całe jego sieroctwo, całe jego opuszczenie. Z bezsilnym skowytem rzucił się na łóżko i począł szarpać zębami poduszki... Miał wrażenie, że świat cały wali mu się na głowę... W tej chwili zadźwięczały szyby i na dworze zrodził się pierwszy skowyt wichru... Przeleciał przez długie hotelowe kurytarze, wstrząsał drzwiami, rozbijał się o framugi, przypadł z jękiem w piec, załkał przeciągle i przepadł w dali, gdzieś w stronie morza.
Podniósł głowę... co to... czyj płacz to... Boże... Boże... Cisza... a teraz znowu się zbliża... daleki, odległy pomruk, coraz wyraźniejszy, coraz bardziej rozpaczliwy... owionął cały dom, napełnił go jękiem, tłucze się po pustych pokojach, rośnie w moc, tężeje, huczy jak groźne wołanie, wzmaga się, nabiera tysiące nowych dźwięków; słychać zgrzyt rozpaczliwej walki, wzmaganie się jakichś tytanicznych sił, bolesny jęk i rozdzierający serce skowyt... Słucha z zapartym oddechem, zdaje mu się, że ten wicher