Strona:Gerhart Hauptmann - A Pippa tańczy.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nem na wielkiej, srebrnej tacy i stawia je na stole. Wann nalewa sam ostrożnie. Obaj biorą szklanki w ręce i podnoszą je nabożnie w stronę jeszcze słabo jarzących się szyb).
DYREKTOR. Montes chrysocreos fecerunt nos dominos! Wiecie Wann, jak mi się pan czasem wydaje? tak jak jeden z tych powiastkowych poszukiwaczy złota zuchwalców, których ta hołota obdarta, żrejąca kwaśną kapustę, grubiańska i świńską szczeciną obrośnięta, w górach naszych Walami nazywa.
WANN Tak?! niby dlaczego, najlepszy dyrektorze?
DYREKTOR. Jak ten, który w Wenecyi na wód głębinie arabski pałac z jaspisu i złota posiada, a jednak u nas się osiedlił i udaje jakby trzech zliczyć nie umiał, okruszynami spleśniałego chleba się żywiąc.
WANN. Salute! napijmy się na to, najdroższy dyrektorze!
(Piją do siebie, śmiejąc się serdecznie).
WANN. A wiec za takiego mię pan uważa! tylko co do tych okruszyn to odrzućmy to, bo nie jestem pewny czy przypadkiem pod tem pochlebstwem nie należy się dorozumiewać odrobiny prawdy! Gdybym nawet akuratnie i nie był jednym z tych bajkowo-potężnych wenecyańskich człowieczków, którzy drwalom i innym fantastom czasem się okazują i którzy złote czeluście, groty i zamki podziemne zamieszkują, to nic nie skłamię, jeśli powiem, że góry te rzeczywiście pod pewnym warunkiem są dla mnie złoto-dajne.
DYREKTOR. Ach, któżby tak potrafił być cicho za-


—   53   —