Strona:Gabryela Zapolska - Śmierć Felicyana Dulskiego.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Krzyk, kłótnia, potrącania drzwi — cały ten alarm rzeczy trywialnych, z taką lubością uprawianych przez natury nizkie, napełnia mieszkanie.
Już w salonie słychać wrzask Dulskiej.
— Kasia! czemu nie froterujesz jadalni? Mela, czemu nie ścierasz kurzy? Co to jest. Jedenasta...
Milczenie chwileczkę — a potem znów.
— Co tu tak śmierdzi?
Węsząca, groźna — pomimo wyładowania swej energii na rynku, na głowy strażników i bab, fałszujących śmietanę — staje na progu i wpada nagle w atmosferę eteru, razem rzężenia, łez, agonii... śmierci.
— Co to? co to?
Mela przypada bezprzytomna, szybko wyrzuca ze siebie:
— Mamciu... tato ma umrzeć... był doktór, tato już nic nie wie... nie chce kawy... był doktór... zęby ściśnięte... Matko Boska!...
— Co śmierdzi?
— Mamusiu, eter, rum...
— Co?
— Doktór kazał.