Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zapukał do drzwi. Poszedł otworzyć, choć nie był pewien.
Była to jego ciotka, ciotka Jokonda. Weszła.
— Zapomniałeś o mnie — mówiła, całując go.
W rzeczy samej, nie widząc jej za przybyciem, nie pomyślał o niej. Począł tłomaczyć się, wziął ją za rękę, posadził i zaczął mówić serdecznym tonem.
Ciotka Jokonda, starsza siostra jego ojca, miała jat bez mała lat szećdziesiąt. Kulała na skutek upadkn i była nieco otyła, ale tą tuszą chorobliwą, mięką bezkrwistą. Całkowicie oddana pobożnym praktykom, żyła w zupełnem odosobnienia w swym pokoju, na najwyższem piętrze domu, nie mając żadnej styczności z rodziną, zaniedbywana, nielubiona, uważaną była za pół idyotkę. Światem jej były święcone obrazki, relikwie, amblemata, symbole; całą jej działalnością wykonywanie ćwiczeń pobożnych, pogrążanie się w monotonii modlitw i pokonywanie straszliwych męczarni, które jej sprawiało łakomstwo. Formalną jej namiętnością było pochłanianie słodyczy, zwłaszcza cukierków, wszelkie zaś inne pożywienie odtrącała. Często wszakże brakło jej cukierków; Jerzy dlatego był jej ulubieńcem, że ilekroć przyjeżdżał do Guardiagrele, przywoził jej pudełko cukierków i pudełko „rossolisów“.
— A zatem — mówiła głosem który wychodził pomrukiem z po za dziąseł niemal pu-