Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w czasie obiadu, pewne cisze, w których nie słychać było nic prócz brzęku widelców, przejmowały go dziwnem niezadowoleniem; czuł się tu nieswoim jakimś. Wytworniejsze nawyknienia, do których jut przywykł co chwila tu coś raziło przykro. Atmosfera niezgody, wrogiego usposobienia wzajemnego, otwartej wojny, tamowała mu tutaj oddech.
W sam wieczór jego przybycia, matka wzięła go na bok, aby mu opowiedzieć wszystkie swoje zmartwienia, wszystkie kłopoty, całą niedolę, aby mu opowiedzieć jakie nierządne życie prowadził mąż jej, jakich się dopuszczał wybryków. Głosem drżącym od gniewu, patrząc nań ze łzami w oczach, powiedziała:
— Twój ojciec jest nikczemnikiem!
Powieki miała nabrzękłe, zaczerwienione od długiego płaczu, policzki zapadłe; cała jej postać no siła na sobie piętno cierpień, znoszonych od dawna.
— To nikczemnik! nikczemnik!
Idąc na górę do swego pokoju, Jerzy miał jeszcze w uszach dźwięk tego głosu; widział postawę matki; słyszał wciąż haniebne oskarżenia przeciw temu człowiekowi, którego krew płynęła w jego żyłach. I serce wzbierało mu takim bólem, iż lękał się, że niepodobna mu będzie wlec dłużej tego życia. Nagle przecież poryw szalonej wściekłości przerzucił myśl jego do nieobecnej kochanki i spostrzegł, że bynajmniej nie był