Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Poczciwy sługa hotelowy Pankracy, wnosił niewyczerpaną swą herbatę a wraz z nią niewygasły nigdy uśmiech. Postawił czajnik na stole, przyrzekł jakąś nowalię na obiad i wyszedł podskakującym żywym krokiem. Acz łysy zupełnie, zachował po dziś dzień pozór młodości. Nadzwyczajnie usłużny, miał, jak niektóre z tych bóstw japońskich, oczy śmiejące, długie, wązkie i nieco skośne.
Jerzy ozwał się:
— Pankracy jest zabawniejszy niż jego herbata.
W samej rzeczy, herbata nie miała żadnego aromatu; ale akcesorya nadawały jej pewien smak osobliwy. Cukierniczka i filiżanki, miały jakiś oryginalny, niewidziany kształt i właściwości, czajnik ozdabiała historya pasterska miłosna; talerz, na którym ułożone były plasterki cytryny miał w pośrodku czarnemi literami wpisaną jakąś rymowaną zagadkę.
Hipolita nalała herbatę a filiżanki poczęły dymić jak kadzielnice. Potem rozwiązała paczkę. Listy ukazały się, ułożone porządkiem, pozbierane w małe zeszyciki.
— Co tu listów! — zawołał Jerzy.
— Nie tak znów bardzo wiele! Dwieście dziewiędziesiąt cztery tylko. A dwa lata, mój jedyny, składają się z siedmiuset trzydziestu dni.
Uśmiechnęli się oboje, zasiedli tuż obok siebie przy stole i rozpoczęli czytać. Wobec tych do-