Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

drzwiami. Skoro weszłam, był to formalny atak. Wtedy siadałam na ziemi i rzucałam jęczmień dokoła. Gołębie otaczały mnie; a były całkiem białe i widziałam je jak dziobały z zapałem. Odgłos fletu dochodził z sąsiedniego domu, zawsze ta sama aryjka o tej samej godzinie. Ta muzyka wydawała mi się prześliczną. Słuchałam, z głową wzniesioną do okienka w dachu, z otwartemi ustami, jakbym chciała się napoić temi spływającemi tonami. Od czasu do czasu jakiś gołąb spóźniony przylatywał, trzepocząc skrzydłami nad moją głową, pozostawiając mi we włosach białe swe piórka. A flet niewidzialny grał, grał ciągle... Mam jeszcze w uszach tę aryjkę, mogłabym ją zanucić. I oto jak nabyłam zamiłowania do muzyki, w owej epoce, w gołębniku...
I powtarzała sobie w myśli aryę dawnego fletu z Albano; rozkoszowała się jej wdziękiem, z tą rzewnością, która dałaby się porównać do rozrzewnienia małżonki, kiedy po wielu latach znajduje na dnie podróżnego kufra, który jej towarzyszył w poślubnej drodze, zapomniany jakiś cukierek. Nastała chwila ciszy. Ozwał się dzwonek na kurytarzu spokojnego hotelu.
— Przypominam sobie jeszcze wszystko. Synogarlica kulawa skakała po mieszkaniu a było to jedno z najczulszych uczuć mej ciotki. Pewnego dnia, dziewczynka z sąsiedztwa, przyszła