Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wstrzymywałam. A i od może takie smutny jest w głębi serca. Jak też przeszłość ciąży na miłości“! I myślała dalej: „Może znudzony jest już mną? Może nie zdaje sobie sam sprawy z tego znużenia i nie chcę tylko przyznać się przed sobą samym i sam się łudzi? Ale może ja już nie zdolną jestem dać mu szczęście? Jeśli mu jestem jeszcze drogą, to może dla tego tylko, że go łączą ze mną te wspomnienia smutne a tak piękne. Niestety! i ja także u jego boku rzadkich doznaję tylko chwil szczęścia rzeczywistego i ja również cierpię. A przecież kocham go i kocham moje cierpienie, i jedynem mojem pragnieniem jest podobać się jemu i nie pojmuję nawet życia bez tej miłości. Dlaczegóż zatem jesteśmy tak smutni oboje, skoro się kochamy“?
Wsparła się mocniej na ramieniu ukochanego, podnosząc na niego oczy, w których mrok myśli nadawał jej czułości głębszy jakiś wyraz.
„Dwa lata temu, o tej samej niemal porze, wychodziliśmy razem z kaplicy; mówił o rzeczach nie mających nic wspólnego z miłością, głosem, który mnie przejmował do głębi serca, który głaskał duszę moją, jak pieszczota ust i tę idealną pieszczotę wchłaniałam, jak długi pocałunek. Drżałam, bezustannie drżałam, czułam bowiem, jak rodzi się we mnie nieznane mi dotąd jakieś uczucie. Och! boska to byłe godzina!... Dziś dobiegliśmy drugiej już rocznicy i kochamy się jeszcze. Przed chwilą on mówił, a jeśli głos jego przej-