Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/541

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ach, nie chcesz? — odparła drwiąco, zabawiona tą walką, pewna swego zwycięstwa, nie zdolna wyrzeczenia się w tej chwili swego kaprysu.
Pożałował swej szorstkości. Aby mu się udało wciągnąć ją w zasadzkę, należało okazywać się uległym i pieszczotliwym, udawać zapał i czułość. Następnie namówiłby ją z pewnością już na przechadzkę nocną, na ostatnią przechadzkę. Z drugiej strony wszakże, czuł również absolutną konieczność nietracenia w uścisku tej nerwowej energii chwilowej, która dlań była nieodzowną do przyszłego czynu.
— Ach, więc ty nie chcesz? — powtórzyła, obejmując go znów ramieniem i patrząc zblizka, z oczyma utkwionemi w oczach, z rodzajem hamowanego szału.
Jerzy dał się wciągnąć do pokoju. I upadli, spleceni uściskiem, na otomanę.
Wtedy nieprzyjaciółka puściła całej swej lubieżności wodze wobec tego, którego uważała już za pokonanego. Rozwiązała włosy, rozluźniła suknie, wyciągnęła się, jakby pragnęła rozlać woń swą dokoła, niby krzew o pachnących listkach. Zdawała się wiedzieć, że należy jej rozbroić tego człowieka, zdenerwować go, złamać, by go uczynić nieszkodliwym.
Jerzy czuł się zgubionym. Wysiłkiem, który podszepnęła mu dzikość zwierzęca, wyswobodził się, rzucił na otomanę straszliwą istotę i z obrzy-