Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/540

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiek świeższem powietrzem. Patrzaj, noc jest niemal tak jasna jak podczas pełni.
— Nie, nie, zostańmy tutaj! — odpowiedziała niedbale.
— Nie jest tak późno jeszcze. Tobie już się chce spać? Ja nie mogę, jak wiesz, kłaść się wcześnie do łóżka: nie mogę zasnąć i to mi sprawia wielką przykrość... Takbym chętnie przeszedł się trochę. Dalej, nie bądźże tak leniwa! Możesz wyjść jak jesteś, nie żenując się wcale.
— Nie, nie, zostańmy tutaj!
Ponownie zarzuciła ma obnażone swe ramię na szyję, osłabła, przejęta żądzą.
— Zostańmy tutaj. Chodź, połóż się ze mną na otomanie. Chodź!
Starała się złudzić go, pociągnąć, przejęta tem gorętszą żądzą, im więcej Jerzy się opierał. Cała była płomienna, piękna niewymownie. Piękność jej rozświeciła jak pochodnia. Długie jej wężowe ciało, drgało poprzez lekką tkaninę sukni. Wielkie jej oczy ciemne, lały wdzięk pełen czaru godzin najwyższej namiętności. Była w tej chwili lubieżnością wszechpotężną, co powtarza: „Jam jest wieczyście niezwalczoną... Jam jest silniejszą, niż myśl twoja... Woń mojej skóry ma moc rozpraszania w tobie całych światów“.
— Nie, nie, nie chcę! — oświadczył Jerzy, chwytając ją za ręce z postanowieniem brutalnem niemal, którego nie umiał nawet złagodzić.