Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/537

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A równocześnie czuł dotknięcie smukłej, gibkiej kobiety, pieszczącej, wiecznej tryumfatorki. I doznawał wraz z fizyczną zgrozą instynktowną przed tem barbarzyńskiem unicestwieniem, jakiegoś gorzkiego żalu względem tej, która zdawała się wymykać jego nienawiści.
Pochyleni oboje przez parapet, przypatrywali się pociągowi przebiegającemu z ogłuszającym łoskotem, szybkiemu i złowrogiemu, który wstrząsał całym domem aż do fundamentów, udzielając im samym również tego drżenia.
— W nocy — mówiła Hipolita, przyciskając się mocniej jeszcze do niego — boję się, kiedy tak pociąg wstrząsa dom cały. A i ty boisz się także, nieprawdaż? Nieraz czułam jak drżałeś...
Nie słuchał zupełnie tego co mówiła. W głębi jego ducha straszny panował chaos; było to wzruszenie najcięższe może i najniejaśniejsze jakiego doznał w ciągu życia. Myśli i obrazy luźne, niepowiązane z sobą, wirowały w jego mózgu a serce wiło się w jego piersi pod wpływem tysiąca ukłuć. Jeden wszakże obraz stały, górował po nad wszystkiemi innemi, ogarniał sam rdzeń jego duszy. Co robił o tej porze przed pięciu laty? Czuwał przy trupie; wpatrywał się w twarz przysłoniętą czarnym welonem, rękę długą i bladą...
Ręce niespokojne Hipolity, dotykały go, zagłębiały się zwolna, niespostrzeżenie we włosy, łaskotały kark. Na szyi, na uszach, czuł wilgo-