Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/533

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Opowiedz mi obecne twe marzenie! — prosiła Hipolita, widząc jak się zamyślił.
Opisał jej ten obraz, który mu przyszedł na myśl.
— Bardzo ładne! — wymówiła z zachwytem, jakby stała przed jakąś ryciną.
I zapaliła papierosa. Końcem warg wypuściła falę dymu ku lampie, dokoła której krążyły wciąż ćmy nocne. Przez chwilę przypatrywała się ruchowi wątłych skrzydełek, rozproszonych w ruchomym obłoku. Potem zwróciła się ku Ortone, połyskującemu w blasku ogni. Wstała i podniosła oczy ku gwiazdom.
— Jakaż dziś noc gorąca! — rzekła, oddychając silnie. — A tobie nie gorąco?
Rzuciła papierosa. Znowu odsłoniła ramiona. Podeszła do niego. Przechyliła mu nagle w tył głowę; otuliła długą pieszczotą; przesuwała po całej twarzy usta, prześlizgujące się powoli, osłabłe i płomienne, w wielokrotnym pocałunku. Oplątała go uściskiem. Owinęła dokoła niego i ruchem niewytłomaczonym, tak był bowiem zwinnym i nagłym, usiadła mu na kolanach, dając uczuć przez lekką suknię swą nagość, cały zapach swej skóry, ten zapach drażniący i przyjemny, który w chwilach rozkoszy upajał jak woń tuberozy.
On drżał na całem ciele, jak przed chwilą, kiedy go ściskała w pokoju pełnym cienia wieczor-