Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/510

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się tylko kobietą, narzędziem nizkich popędów. Nic nie odmieni nigdy jej treści duchowej, nic ją nie oczyści. Ma ona krew plebejską a w tej krwi kto wie jakie dziedzictwa nieszlachetne! Ale i ja również nie będę mógł nigdy oswobodzić się z żądzy, którą ona zapaliła we mnie; nie będę mógł nigdy wydrzeć jej z mego ciała. Odtąd nie będę już mógł żyć ani z nią, ani bez niej. Wiem, że powinienem umrzeć; czyliż jednak pozostawić ją mam jakiemuś następcy?“
Nienawiść jego względem tej bezświadomej istoty nigdy nie podniosła się jeszcze z taką gwałtownością. Rozdzierał ją bez litości z cierpkością, która jego samego wprawiała w podziw. Zdawało się, że mści się za niewierność jakąś, za nieuczciwość, któraby przeszła wszystkie granice wiarołomstwa. Doznawał zawistnego żalu rozbitka, który w chwili zatapiania się, spostrzega tuż obok siebie towarzysza, co się zdołał ocalić, co pochwycił napowrót wątek życia. Dla niego ta rocznica przynosiła nowe potwierdzenie wyroku, który i tak już wiedział, że jest nieodwołalnym. Dla niego dzień ten był świętem śmierci. Czuł, że nie był już panem samego siebie, czuł absolutne zapanowanie nad sobą jednej stałej idei, nieustępującej, która lada chwila mogła wywołać czyn ostatni a równocześnie udzielić jego woli popędu faktycznego. I kiedy obrazy zbrodnicze, bezładne, zmięszane pospołu, tłoczyły się tłumnie do jego mózgu, w gło-