Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/507

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przez kilka sekund pozostała zamyślona, z oczyma spuszczonemi. Potem podnosząc na kusiciela spojrzenie, przepełnione całą rozkoszą życia:
— Po co umierać — rzekła — skoro ja cię kocham, skoro ty mnie kochasz i nic już odtąd nie przeszkadza nam żyć z sobą i w sobie samych wyłącznie?
— Więc życie ci się podoba? — szepnął z tajoną goryczą.
— Tak — potwierdziła z pewną gwałtownością — życie podoba mi się, bo ty mi się podobasz.
— A gdybym umarł? — powtórzył bez uśmiechu, bo poczuł raz jeszcze, że wzbiera w nim wrogie usposobienie względem tej pięknej istoty, która wdychała powietrze, jak rozkosz jej przynależną.
— Ty nie umrzesz — twierdziła z tąż samą pewnością. — Młody jesteś; na cóż miałbyś umierać?
W głosie, w postawie, w całej jej osobie, widocznym był jakiś niezwykły wylew błogości, dobrobytu. Patrząc na nią, można było być pewnym, że to istota, której życie upływa harmonijnie w zupełnej równowadze wszystkich władz wrodzonych, w zgodzie z warunkami zewnętrznemi, sprzyjającemi jej widocznie. Zdała się rozkwitać w zdrowem morskiem powietrzu, w letnim wieczorów chłodzie i widok jej przywodził na pa-