Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/500

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nosił on w swych żyłach, w szpiku swych kości, żądzę wszystkich ludzi, całego ludzkiego rodzaju, nagromadzoną przez długie generacye, pogorszoną jeszcze przez winy wszystkich ojców i synów wszystkich, przez udręczenia i szały wszystkich. W krwi jego zdradzały się wszystkie zarodki pożądliwości, chuci wieczystych, kłębiły się i mięszały z sobą skażenia najróżnorodniejsze, fermentowały najsubtelniejsze, najgwałtowniejsze trucizny, jakie kiedykolwiek od niepamiętnych wieków purpurowe, wężowe usta kobiet wsączyły w krew samców chciwych a podbitych przez nie. Był dziedzicem zła wieczystego „Ten napój straszliwy, który mnie skazuje na taką męczarnię, ja, ja sam go wytworzyłem. Z niepokoju mego ojca, z konwulsyi matki, z wszystkich łez miłości, wylanych po wsze czasy, z śmiechu i płaczu, z rozkoszy i zrań, jam wytworzył sam truciznę tego miłosnego napoju. I piłem go w długich haustach rozkosznych... Przeklętym bądź, napoju straszliwy! Przeklętym niech będzie ten, co cię wytworzyli“
I upadł napowrót na swe podścielisko, wyczerpany, bez życia niemal, po to, by raz jeszcze wrócić do przytomności, by czuć jeszcze piekącą ranę, by widzieć jeszcze zasnutemi mgłą halucynacyi oczyma, obraz wszechwładny, idący przez przestwory morza. „Ona idzie, zstępuje ku ziemi, kołysana na wielkich falach upajającej kwia-