Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/497

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wagę zdarzenia niedającego się zmienić ni naprawić.
„Czy chcesz iść za Trystanem, o Izoldo? — pyta z prostotą królowę w obecności wszystkich. — Na tej ziemi, do której ja idę, słońce nie świeci nigdy. To ziemia ciemności, to kraj nocy wieczystej, zkąd przysłała mnie matka, kiedy przez nią poczęty w śmierci, w śmierci przyszedłem na dnia światło“... A Izolda: „Tam, gdzie ojczyzna Trystana, tam pójdzie Izolda. Pójdzie za nim wierna, w drogę, którą on jej ukaże...“
I umierający bohater poprzedził ją na tę ziemię, ugodzony przez zdrajcę Melota.
Teraz trzecie preludyum wywoływało wizyę odległego wybrzeża: skały nagie i puste, gdzie w przystaniach utajonych morze zdało się płakać bezprzestannie niepocieszoną jakąś żałobą. Mgła legend i tajemniczej poezyi przysłaniała tu surowe skał kształty, spostrzegane niby w niepewnym jutrzni blasku lub w dogasającym zmroku. Dźwięk fujarki pasterskiej budził niewyraźne obrazy życia przeszłego, rzeczy zaginionych w nocy czasu.
„Co wypowiada ten tren starożytny? — wzdychał Trystan. — Gdzie ja jestem?“
Pasterz wykonywał na wątłej trzcinie melodyę nigdy niewygasłą, przekazaną przez przodków poprzez wieki, i w głębokiej swej bezświadomości wolen był od wszelkiej obawy.