Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/492

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jest przecież hasłem rogów; to szemranie źródła co wytryska i spływa z gór pośród nocnej ciszy...“ Nie słyszy nic, prócz czarodziejskich odgłosów, zbudzonych w jej duszy przez żądzę która w niej wytwarza stare a wiecznie nowe przecież czary. W orkiestrze, jak w jej zmysłach złudzonych, oddźwięki myśliwskie przetwarzają się magicznie, roztapiają w szmer leśny, w tajemniczą wymowę nocy letniej. Wszystkie głosy zgłuszone, wszystkie subtelne ponęty spowijają dyszącą kobietę i szepczą jej o przyszłej rozkoszy, choć Brangania ostrzega i błaga daremnie w trwodze przeczucia: „O pozwól, niech pochodnia opiekuńcza, niech światło ukaże ci niebezpieczeństwo! Nic nie ma mocy rozświecić zaślepienia żądzy. „Choćby to była pochodnia mego życia, bez obawy nie zawahałabym się jej zgasić. I gaszę ją bez obawy“. Giestem najwyższej pogardy, wspaniałym i śmiałym, Izolda rzuca na ziemię pochodnię; oddaje swe życie i życie wybranego na pastwę nocy; wstępuje z nim razem w krainę cieniu — na zawsze.
Wtedy najbardziej upajający poemat ludzkiej namiętności, rozwija się tryumfalnie, dążąc w górę do szczytów szału i ekstazy. To pierwszy uścisk szalony, w którym splatają się z sobą rozkosz i męczarnia, gdzie dusze żądne zlania się w jedno, napotykają na nieprzebytą ciał przeszkodę; to pierwszy żal do czasu, w którym miłość nie istniała jeszcze, do przeszłości pustej