Przejdź do zawartości

Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/479

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nieczysta istota, która leżała teraz tam na wspaniałem łożu, stanęła między nimi. Straszliwa gorszycielka była nietylko przeszkodą do życia, ale także i przeszkodą do śmierci: do tej śmierci. Była wrogiem jednego i drugiej.
I Jerzy myślą wrócił ku tej górze, wszedł do starego domu, do opustoszałych pokojów. Jak w dzień majowy przestąpił próg tragiczny. I jak w ów dzień poczuł, jak jego wolę paraliżuje inna jakaś natrętnie narzucająca się, nieokreślona wola. Piąta rocznica zbliżała się. W jaki sposób będzie ją obchodził?
Na krzyk nagły Hipolity, drgnął gwałtownie. Zerwał się i pobiegł.
— Co tobie?
Siedziała na łóżku, przerażona, przecierając sobie rękoma czoło i powieki, jak gdyby z nich zetrzeć chciała coś, co ją dręczyło. Utkwiła w kochanku oczy szeroko otwarte, błędne. Potem nagłym ruchem zarzuciła mu obie ręce na szyję, okryła twarz pocałunkami i łzami.
— Ale co jest? Co ci się stało? — pytał zdziwiony i zaniepokojony.
— Nic, nic...
— Dla czego płaczesz?
— Miałam sen...
— Jaki sen? Powiedz mi!
W miejsce odpowiedzi znów poczęła go ściskać i okrywać pocałunkami.