Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/367

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Madonno! Madonno! Madonno!
A po za nią, obok niej, inne kobiety wynurzały się, podnosiły z ziemi, chwiały się, ożywiały, wzywały miłosierdzia.
— Łaski! Łaski!
To wycie, co rozrywało piersi, z których się wydzierało, te wyrazy, powtarzane bez wytchnienia, z uporem tej samej niepokonanej wiary, ten gęsty obłok dymu, co opadał w dół, ciężki jak chmura brzemienna burzą, to zetknięcie się ciał, to zmieszanie oddechów, widok tej krwi i tych łez, wszystko to sprawiło, że w jednej chwili tłum cały zdał się przejęty jedną niemal duszą, stał się jedyną tylko istotą, pełną nędz a straszliwą, która miała jeden już tylko giest, jeden głos wspólny, jedną wspólną konwulsyę i szał jeden. Wszystkie cierpienia, wszystkie bóle spłynęły w jedną jedyną nadzieję, której Przenajświętsza wysłuchać musi.
— Łaski! Łaski!
I u stóp połyskującego obrazu chwiały się świec płomienie, pod tym wichrem namiętności.