Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/339

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dziękuję! Niech wam Bóg zapłaci! Niech się wami opiekuje Madonna! Ale ja siąść nie mogę.
Trzymał w prawej ręce przedmiot jakiś, owinięty w białą chustę.
— To twoje wotum? — spytał jednooki. — Pokaż że?
Zagadniony podniósł róg chusty i ukazał nogę z wosku tak blado-siną, jak noga trupa, na której wymalowaną była fioletowa rana. Pod wpływem gorąca wosk zmiękł i noga stała się połyskliwą, jakby wilgotną od potu.
— Czy nie widzisz, jak się topi?
I Cola wyciągnął rękę, by pomacać.
— Mięka już jest. Jeśli dalej iść będziesz pieszo, rozmięknie ci do reszty i z rąk odpadnie na drodze.
Aligi powtórzył:
— Cóż, kiedy siąść nie mogę. Zrobiłem ślub, że pójdę pieszo.
I nie bez niepokoju badał uszko do zawieszęnia, podnosząc nogę do wysokości skośnych swych oczu.
Na tej drodze, pałającej ogniem, wśród tego kurzu, pod tem światłem rażącem, nie było nic smutniejszego chyba nad tego człowieka wynędzniałego i ten przedmiot blado-siny, wstrętny jak członek odcięty, który miał uwieczniać pamięć rany na murach już okrytych wyobrażeniami nie-