Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/328

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wytchnienia, zlewając swym potem własne ślady na pyle bez końca.
Jakież niezmierne promieniowanie siły musiało iść od tego obrazu prostego, by wstrząsnąć i pociągnąć te ciemne masy ciał ociężałych! Około czterech wieków temu, starzec siedemdziesięcioletni wśród pola spustoszonego gradem, ujrzał na wierzchołku drzewa Najświętszą Pannę Miłosierdzia, i odtąd corocznie w rocznicę tego ukazania się, cała ludność gór i nadbrzeża pielgrzymowała do świętego miejsca błagać o ulgę w swych cierpieniach.
O legendzie tej dowiedziała się Hipolita z ust Kandyi; od dni kilku zaś żywiła tajemną ochotę odwiedzenia sanktuarium. U niej przewaga miłości i nawyknienie do zmysłowych rozkoszy usunęły na plan dalszy uczucia religijne; ale jako rzymianka z rasy, a co więcej jeszcze, urodzona w Transtevere, wychowana wśród jednej z tych rodzin mieszczańskich, w których niepamiętną tradycyą władza nad sumieniami spoczywa zawsze w ręku księdza, była głęboką katoliczką, przywiązaną do wszystkich praktyk zewnętrznych kościoła, podlegającą porywom peryodycznym żarliwości gorącej.
— Tymczasem — mówiła — dla czegóż nie mielibyśmy i my pojechać do Casalbordino? Toć jutro wigilia. Czy się godzisz na to, żebyśmy tam pojechali? Dla ciebie to będzie zajmującem widowiskiem. Zabierzemy z sobą starego.