Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/319

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wotnego, w więzieniach, gdzie oczekiwali na karę śmierci. Wywołał myślą obrazy kobiet, szalonych trwogą i miłością, które podawały do pocałunków twarze, skąpano cichemi łzami.
Pragnąc dążyć do wiary i odkupienia, czyś nie dążył raczej do nowych spazmów i dreszczy rozkoszy, do uciech nieznanych? Przekroczyć powinność i otrzymać przebaczenie; popełnić winę i wyspowiadać się z niej wśród łez; wyznać najdrobniejsze swe nędzę, powiększając je do potworności; składać bezprzestannie duszę schorzałą i schorzałe ciało w ręce lekarza wszechmiłosiernego — czyliż to wszystko nie miało całkowicie zmysłowego uroku?
Od samego już początku namiętność jego przesiąknęła kościelną wonią kadzideł i fiołków. Przypomniał sobie pierwszy hołd swej miłości w opuszczonym kościółku przy ulicy Belsiana — tajemniczą szczupłą kaplicę, zanurzoną w błękitnawym zmroku; chór młodych dziewcząt, wieńczący trybunę, wysuniętą niby balkon; na dole orkiestrę rzniętych instrumentów, stojącą przed pulpitami z białej sośniny; dokoła w stalach dębowych sie dzieli nieliczni słuchacze, wszyscy niemal białowłosi lub łysi; kapelmistrz wybijał takt; pobożna woń zwietrzałych kadzideł i fiołków mieszała się z muzyką Sebastyana Bacha.
Przypomniał sobie również marzenie swe o Orvieto, odnalazł wizyę gwelfijskiej opustoszałej stolicy — okna szczelnie zamknięte, uliczki szare, gdzie